wtorek, 16 maja 2023

Dziennik refleksji czyli czego się nauczyłam (em)

 

Zacząłem pisać dawno temu. Mniej więcej 10 lat temu uświadomiłem sobie, że jest to forma dziennika refleksji, w tym tej edukacyjnej. Pamiętnik z przemiany z nauczyciela w naucznia a potem w projekczyciela. Takich słów nie ma? Nie byłe lecz już są. Niczym mieszczanim w sztuce Moliera uświadomiłem sobie, że mówię proza (pisze dziennikiem refleksji).  Sam długo dojrzewałem i sprawdzałem na sobie. Pełna refleksja zajęła mi kilka lat. Nic co dobre nie przychodzi szybko i łatwo. Trzeba cierpliwości i uważności by w pełni zobaczyc efekty. 

Sprawdziłem drogę na która teraz zaprosiłem studentów. Wypróbowałem i próbuję dalej, tyle że konektywnie i kolektywnie. Potrzebna jeszcze tylko szersza dyskusja. Bo dyskusja jest elementem metody naukowej. I refleksji jako takiej także.  Fakt, potrzebna motywacja. Ale skoro ja dojrzewałem wiele lat to dlaczego miałbym spodziewać się takiego samego efektu u studentów w kilka zalewie miesięcy?

Dlaczego piszę na swoim blogu? Bo jest to sposób na wyrażanie myśli, które po głowie się kłębią i kiełkują niczym wiosenne kwiaty. Tak jak wiele innych osób i ja mam problem z wyrażaniem myśli. I to po wielu latach nieustannego praktykowania w formie mówionej i pisanej. A nawet malowanej. Mam trudności z precyzyjnym formułowaniem, trafnym dobieraniem argumentów. Pisanie to jakaś forma pamięci zewnętrznej, pozaneuronowego zapisu. Kiedyś tylko na papierze a teraz w obwodach i sieciach, w pełni elektronicznie.

Coraz mniej jest okazji do publicznych dyskusji na uniwersytecie – pozostają tylko te oficjalne, uroczyste a przez to rzadkie. Coraz bardziej brakuje codziennej, spokojnej dyskusji. Bo być może brakuje odpowiedniej przestrzeni publicznej oraz zbyt bardzo stajemy się korporacją z wyścigiem szczurów.

Dyskutować? A po co, czy będą z tego jakieś punkty lub oceny? Punkty żadne ale jest przecież zaspakajanie własnej ciekawości i społeczne obcowanie z innymi… Wiele osób w trakcie dyskusji wie, co chciałoby powiedzieć… tylko jak to ubrać w słowa? Myśl nie znajduje słownej konkretyzacji. Ponadto dochodzi strach, że może niechcący popełni się jakiś błąd językowy i inni będą głośno lub w duchu się śmiać? Przecież tak bardzo lubimy zaocznie obgadywać i wyszydzać innych. Więc milczymy z obawy. Ja także. Wielokrotnie.

Prowadzenie bloga (a w dawnych czasach dziennika-pamiętnika) to praktyka, która czyni mistrza. Ćwiczyć trzeba często a nie tylko na olimpiadzie raz na cztery lata. Takie pisanie wydaje się jałowe – przecież punktów z tego nie ma, żadnych impact factor, żadnego akademickiego uznania i nagród. Być może wzrastają tylko (aż!) umiejętności w formułowaniu myśli, argumentowaniu.

Blogowanie-pisanie zmusza do czytania, poszukiwania, dokształcania się. Efekty w postaci umiejętności formułowania swoich wypowiedzi przydadzą się każdemu. Mnie na pewno. Jakże często dziwię się, gdy nie tylko studenci lecz i ludzie z tytułami, wykształceni mają ogromne trudności z napisaniem krótkiego tekstu, prostej informacji. Lub mają kłopoty ze składną i jasną wypowiedzią ustną, publiczną, na przykład przed kamerą, radiowym mikrofonem czy mediach społecznościowych. Przecież nie dlatego, że mają pustkę w głowie, że nie mają wiedzy i ciekawych przemyśleń. Chyba dlatego, że nie ćwiczą. Piszą tylko w hermetycznym stylu publikacje naukowe. A studenci piszą testy egzaminacyjne. One są niewątpliwie potrzebne. Ale zamykają świat naukowy w specyficznym getcie.

Umiejętność wypowiedzi i składnego formułowania myśli przydaje się każdemu, nawet najbardziej utytułowanemu naukowcowi (a może przede wszystkim właśnie im!), czy to w życiu zawodowym czy też w porozumiewaniu się w rodziną. Bez prawidłowego (jasnego, precyzyjnego, interesującego) wyrażania myśli trudno o dobrą komunikację, zarówno w świecie naukowym czy w komunikacji ze studentami. Bez tej umiejętności rośnie ilość konfliktów, nieporozumień i w konsekwencji stresu.

Dlatego piszę  na blogu, choć wydaje się to bezcelowe i bezproduktywne (zabiera czas, który można byłoby przeznaczyć na robienie zawodowej kariery). Piszę by ćwiczyć się. Piszę, bo uważam, że świat nie jest jedną wielką korporacją. Pisanie niezawodowe, nie przekładające się na wymierny efekt finansowy czy karierę tym bardziej dostarcza satysfakcji. Piszę dla siebie i dla ludzi, nie oczekując gratyfikacji czy poklasku. Piszę by tworzyć i utrzymywać wieź.

Czy potrafię zachęcić studentów do pisania i refleksji? 


PS. Sam też zrealizowałem limit, wyznaczony studentom. Sprawdziłem czy jest możliwe (ile zajmuje czasu oraz systematyczność) napisanie minimum 15 wpisów w ciągu semestru o odpowiedniej liczbie znaków (czyli niezbyt lakonicznie). W ten sposób sprawdziłem czy nie stawiam zbyt wygórowanych wymagań, poprzeczek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

A może refleksje z dziennika refleksji?

Warsztaty edukacyjne nad Łyna. Co żyje w rzece? I jak to pokazać?   A może by tak pisać refleksje razem ze studentami? Opisywać jak powstaje...

Najczęściej czytane w ostatnim roku